środa, 20 kwietnia 2016

Mój ojciec i jego antykwariat

Czwartek, 21.04.2016

On

Mój ojciec (nigdy nie myślałam o nim "tata") był zupełnie niezwyczajny. Jego główną cechą była stanowczość, radykalność, życie w swoim, autonomicznym systemie. Wszystko miał obliczone, wymyślone, zaplanowane. Nie było sprawy, o której nie miałby wyrobionego zdania i rzadko to zdanie zmieniał. Był minimalistą, liczył wszystkie swoje wydatki, prowadził skomplikowane wyliczenia swoich finansów. Nie potrzebował wiele i uczył mnie tego, że do szczęścia nie trzeba mieć wielu rzeczy. A z kolei wiele rzeczy można mieć za darmo (zamiast płacić za kurs angielskiego, naucz się z książek i płyt). Bardzo rzucało się w oczy, że nie przywiązywał wagi do wyglądu swojego i rzeczy. Funkcją ubrania według niego była wygoda, ciepło i wielość kieszeni. Potrafił doszyć sobie np. czerwoną nitką do szarej marynarki dwie lub cztery dodatkowe kieszenie żeby pomieścić wszystkie rzeczy, które bezwzględnie zawsze musiał mieć przy sobie. Była to np. igła z nitką, notesy, okulary, dokumenty, portfel i różne niezbędniki. Również meble czy inne przedmioty miały pełnić swoją funkcję jak najlepiej, a ich wygląd był trzeciorzędny.



Antykwariat jak on

 

Kiedy urządzał antykwariat na Podmurnej, to bardzo pięknie dało się zauważyć cechy charakteru mojego ojca: funkcjonalność, porządek, informacja (każda książka, broszura, mapa czy świstek musiały mieć wpisaną cenę). Regały zbudowane własnoręcznie ze starych tapczanów, lodówka pełniąca funkcję szafy. A propos lodówki: uważał, że to zbędna rzecz, zimą trzymał jedzenie w worku na parapecie, a latem nie kupował produktów wymagających chłodzenia, zimne piwo pił na mieście, a żywił się w barach mlecznych, ale też z McDonaldzie i innych jadłodajniach. W antykwariacie wydzielił sobie warsztat (doskonale zaopatrzony w narzędzia), jego pierwszy zawód to ślusarz. Wydzielił magazyn, gdzie trzymane były kupione książki, stała waga z odważnikami i tam prowadził skup książek. Oraz wydzielił pomieszczenie nazywane przez niego "Toaletejo", chyba z Esperanto pochodzi to słowo. Pomieszczenie to pełniło funkcję łazienki, co było dość interesujące z uwagi na fakt, iż nie było tam bieżącej wody. Był tylko zlew z odpływem do kanalizacji. Wodę ojciec nosił sobie z pobliskiego wydziału UMK (odwdzięczał się za to paniom portierkom kawą). No i był jeszcze kantorek, w którym mieściła się kasa, biurko, stanowisko pracy antykwariusza i najcenniejsze książki. Po kilku latach kiedy ojciec wyprowadził się ze swojego mieszkania, wprowadził się do antykwariatu. W kantorku wydzielił (za pomocą regałów oczywiście) pokoik, w którym miał tapczan, biurko z komputerem, szafę na ubrania oraz regał na książki.



Życie codzienne

Do gotowania wody mój ojciec używał grzałki na prąd i metalowego kubka, do robienia jajecznicy używał świeczki i wiem na pewno, że gotował też zupy, ale tu już niestety nie wiem ani nie wyobrażam sobie jak. Ubrania kupował w lumpeksach, uwielbiał te sklepy, wciąż się nimi zachwycał i radził mi też kupowanie w nich (kiedy chciałam pieniędzy na nowe buty, powiedział, że da, ale tylko jeśli kupię w lumpeksie). Wodę pitną nosił z ujęcia głębinowego na Bażyńskich, nawet jak był w szpitalu, to prosił mnie żebym mu tę wodę stamtąd przynosiła. Żył bardzo skromnie, ale nie oszczędzał na kulturze. Nauczył mnie chodzenia do teatru, na wystawy, na koncerty do Dworu Artusa, do kawiarni i knajp. Kiedy szliśmy do teatru czy na koncert, zawsze ubierał się elegancko (według swojego uznania, ale obiektywnie dziś mogę powiedzieć, że rzeczywiście wyglądał dobrze), kupował mentosy (po jednej paczce dla siebie i dla mnie) i bilety i szliśmy. Po koncercie szliśmy do kawiarni na wino i ciastko. Jejku, to było takie piękne, rozmowy o książkach, o życiu, o wszystkim. Nigdy nie narzucał mi swojego zdania, nie kazał, nie zmuszał, tylko delikatnie doradzał, opowiadał o sobie.



 Dziś

 

Gdzie jest dziś mój ojciec... Nie żyje od 14 lat. Ale jest. Połowo jego genów jest w każdej mojej komórce, to pewne. Ale też ja jestem pewna, że jest obok mnie. Odczułam to mnóstwo razy, kilka razy tak mocno autentycznie, a wiele razy lekko, bardziej pośrednio. Odkrywam wciąż podobieństwa mojego charakteru, usposobienia do jego. Zbieram plony wszystkich jego słów, czynów, wspólnych wypraw. Antykwariat staram się prowadzić tak, żeby nie miał nic przeciwko. Nie mogę iść całkowicie jego drogą, bo to była jego droga. A moja droga to moja droga, jak genotyp: bazę dał on, a ja to przetwarzam po swojemu. Staram się propagować jego filozofię książkową: oddawać te książki, z których się już nie skorzysta, a trzymać te najważniejsze. Dzisiaj pewnie miałby czytnik e-booków i na nim gromadził wszystkie książki, które by go zainteresowały. Chociaż znając jego minimalizm, umiar we wszystkim pewnie nie trzymałby plików bez sensu, tylko te ważne.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz