niedziela, 30 października 2016

20. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie - część 1 - książkowa

Niedziela, 30.10.2016




Emocje targowo-księgarsko-książkowe jeszcze nie opadły, ale lepiej chyba pisać po części na gorąco, bo potem emocje już opadną i może nie być tak intensywnie. W najważniejszej dziedzinie targowej, czyli książkowej, przeżyłam mnóstwo zachwytów. Nie mam żadnej skali, bo porównywać się nie da, ale oto kilka przykładów:




Oko bibliofila przyciągnęło jako pierwsze stoisko wydawnictwa d2d, na którym ustawiono kilka smakowitych tytułów. Nauczona już targowym doświadczeniem kilkuletnim nie kupiłam impulsowo nic, ale mam w pamięci i na zdjęciu, a więc zachowuję na przyszłość.





Zachwyt nr 2 to książka pt. Żywienie roślin ogrodniczych wydana przez Wydawnictwo Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Po pierwsze uwielbiam rośliny, po drugie rynek księgarski jest zasypany książkami o żywieniu Homo sapiens i sam tytuł Żywienie roślin uważam za ładną przeciwwagę dla monopolu książek o żywieniu dzierżonym przez nasz gatunek.









Zachwyt nr 3 to dwie książki wydane przez Uniwersytet Szczeciński i na stoisku tegoż kupione. Czy któraś księgarka/bibliotekarka/literatka/kobieta oparłaby się?








Zachwyt nr 4 to piękny widok na stoisku wydawnictwa Ossolineum (chociaż u mnie to zawsze będzie Zakład Narodowy im Ossolińskich-Wydawnictwo). Do tej pory miałam do czynienia tylko z egzemplarzami używanymi serii Biblioteka Narodowa, a tutaj taki "hurtowy" widok pięknych, nowych, zafoliowanych egzemplarzy.








Kolejny zachwyt to stoisko Instytutu Botaniki im. W. Szafera Polskiej Akademii Nauk i przepiękne książki przyrodnicze, głównie botaniczne o tytułach egzotycznych jak Palinologia (za wikipedią: nauka o pyłku roślin i zarodnikach grzybów). Jako magister biotechnologii powinnam pewnie wiedzieć bez Wikipedii co to palinologia, ale niestety tej akurat nazwy nie pamiętam.








A na koniec nie zachwyt, lecz rozczarowanie - zdjęcie z działu książkowego marketu znanej sieci wersji mini, na Dworcu Głównym w Krakowie z licznymi napisami "tania książka". Ale na tym zdjęciu widać akurat kwintesencję moich pretensji do umieszczania książek w marketach/dyskontach/sklepach z czym innym niż książki. Kto znajdzie ten szczegół w centrum zdjęcia?

Ciąg dalszy - księgarski - nastąpi


 

poniedziałek, 24 października 2016

Taniość

Wtorek, 25.10.2016


Dwie taniości


Od dłuższego czasu zastanawiam się nad połączeniem słów: "tania" i "książka". Pierwszy raz wypowiedziałam się na ten temat pisemnie na fanpage'u firmy Aros, która promuje się jako dyskont książkowy (!) i od tamtej pory myślę w dwóch kierunkach. Pierwszy to taki, że nie zgadzam się na taniość w kwestii książek. Samo słowo "tani" nie budzi u mnie pozytywnych skojarzeń. "Tani żart", "tandeta" - tutaj nie wiem, czy to słowo ma cokolwiek wspólnego z taniością, ale kojarzy mi się źle. Przychodzi mi do głowy taka opowieść o zleceniu, które może być zrealizowane:
1. Szybko i tanio, ale wtedy nie będzie dobrze
2. Dobrze i tanio, ale wtedy nie będzie szybko
3. Szybko i dobrze, ale wtedy nie będzie tanio
Taniość jest więc dla mnie synonimem braku wartości, staranności, jakości. W księgarniach typu "tania książka" natrafiam na książki z kilku działów: poradniki, albumy, książki dla dzieci, pomoce szkolne, literatura popularna (kryminały, romanse, powieści obyczajowe), lektury. Nie spotykam tam lub spotykam bardzo rzadko: literaturę faktu, reportaże, literaturę piękną spoza kanonu lektur szkolnych, podręczniki naukowe, o poezji i eseistyce nie wspominając. Ale drugi kierunek moich refleksji o taniości jest taki, że chcę żeby każdego było stać na nową książkę z dobrego wydawnictwa kupioną w niezależnej księgarni za cenę okładkową raz na jakiś czas. Tutaj taniość rozumiem raczej jako dostępność, przystępność ceny, możliwość zakupu bez rujnowania budżetu do końca miesiąca. 




Biblioteki



Książki są uprzywilejowane względem innych dóbr materialnych, ponieważ żeby ich "używać" nie trzeba ich kupować, można je wypożyczać za darmo. Nie ma chyba innych analogicznych przykładów rzeczy, które można z jednej strony kupić sobie na własność lub z drugiej strony nieodpłatnie wypożyczyć żeby skorzystać. Nie ma wypożyczalni ubrań, sprzętów domowych, jedzenia (!), wody, a jeśli są (np. wypożyczalnie samochodów), to za wypożyczenie trzeba płacić. A poza tym, dla wypożyczalni wszelkich sprzętów nie są powołane instytucje finansowane z budżetu państw, które dbają o ich pracowników, wyposażenie i spełnianie funkcji. Jako społeczeństwo dostajemy prezent od państwa w postaci świetnie zaopatrzonych, zorganizowanych, dostępnych dla każdego w wielu miejscach bibliotek. Więc czy książka powinna być tania, skoro każdy może ją za darmo wypożyczyć, jeśli nie może sobie pozwolić na zakup?



Cena



Jestem zdania, że nowo wydana książka powinna być dostępna na rynku za cenę okładkową niezależnie od miejsca zakupu. Nie mam nic przeciwko przecenianiu książek po upłynięciu określonego czasu (najchętniej 1 roku) od premiery, obniżaniu ceny egzemplarzy uszkodzonych, czy organizowaniu specjalnych promocji na zalegające w magazynach egzemplarze (wydane dawniej niż 1 rok wcześniej). W wielu księgarniach są regały/kosze z książkami w cenie np. wszystko za 10 zł. Popieram takie rozwiązanie, pod warunkiem, że nie są to nowości wydawnicze. W zeszłym roku podczas wyjazdu studyjnego w ramach Polskiej Akademii Księgarstwa do Frankfurtu byliśmy w kilku frankfurckich księgarniach. W każdej z nich widziałam specjalne kosze z przecenionymi książkami, których daty wydania sięgały 6 lat wstecz a być może więcej. W księgarni Hugendubel znalazłam w takim koszu bibliofilski kąsek: Bibliomania : ein listenreiches Buch uber Bucher za cenę 3,99 euro (data wydania: 2009).



Reklamowanie takiej oferty jako: przystępnej, korzystnej, okazyjnej, w obniżonej cenie bardziej mi pasuje niż jako: taniej.



Wartość


Cena oznacza też wartość. Są naukowe rozprawy marketingowo-ekonomiczne na temat psychologii ceny i jej oddziaływania na klienta, z których wynika m. in., że kupując coś drogiego czujemy się lepiej, luksusowo, jesteśmy dowartościowani, wysoka cena przydaje prestiżu. Mam takie różne zasady w naszym antykwariacie, że np. Pan Tadeusz nie może kosztować 5 zł lub mniej. Nawet jeśli to jest lekko zniszczone wydanie z lat 80. XX wieku, którego pełno na Allegro za 1 zł (taniej nie można w tym serwisie), to ono kosztuje u nas 12 zł. Powód? Klient czułby się źle kupując klasykę, kanon literatury polskiej, o którym uczył się w szkole i chce żeby był w jego domowej bibliotece lub chce go dać wnukowi w prezencie, gdyby zapłacił za niego 3 zł. Prawda jest taka, że egzemplarzy Pana Tadeusza mamy ze 20 różnych wydań z okresu 1945-2016 i część z nich chętnie sprzedamy za 1 zł lub oddamy w dobre ręce, ale to byłby błąd wizerunkowy. Więc umiejętnie staramy się wyceniać ofertę: za 1 zł lub za darmo są najbardziej zniszczone egzemplarze, które są na regałach "wszystko za 1 zł", te w dobrym stanie są w dziale "Literatura polska" z cenami od 12 zł w górę, a te najbardziej ekskluzywne, rzadkie, bibliofilskie wydania są udostępniane tylko osobom zainteresowanym i kosztują kilkaset złotych. Dlatego opowiadam się za tym, żeby książka miała swoją stałą cenę, odpowiednią do jej wartości, dającą zysk autorowi, wydawcy, dystrybutorowi, księgarzowi, wszystkim zaangażowanym w jej stworzenie, wypromowanie i sprzedanie. A gdy minie rok od premiery cenę niech ustala właściciel książki. Jak na Allegro: ten sam tytuł, to samo wydanie, a zakres cen np. od 1 zł do 30 zł. Klient decyduje od kogo kupi, a sprzedawcy konkurują czym się da.

sobota, 15 października 2016

Dlaczego warto kupować w małych księgarniach?

Niedziela, 16.10.2016

Mail


Dzisiejszy wpis jest zainspirowany korespondencją mailową i rozmową telefoniczną z klientką, którą prosiła mnie o obniżenie ceny nowej książki argumentując, że inni mają taniej. Świadomość, że inni mają taniej towarzyszy mi w codziennej pracy, powoduję wiele przemyśleń, frustracji, ale jednocześnie mobilizuje do dalszej pracy  (głównie: u podstaw). Moją pracą u podstaw jest próba uświadomienia bliźnim, że płacąc swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi komukolwiek za towar lub usługę decydują o wsparciu tego kogoś, doceniają jego pracę, pozwalają utrzymać biznes, pokazują, że wybrali tego kogoś spośród innych oferujących to samo.


Upadek



Taki przypadek zdarza się czasem, że słyszy się w radiu lub z innych mediów dochodzi informacja, że upadła znana/kultowa/najstarsza/co tylko księgarnia w Paryżu/Londynie/Atenach/ gdzie bądź. Jest artykuł lub relacją, że księgarnia istniała tyle lat, że odwiedzał ją ten i ten pisarz, że właściciele robili co mogli, żeby utrzymać biznes, są pytania do przechodniów: czy wiedzą, co oni na to, oni zwykle ubolewają. A moja księgarsko-antykwaryczna krew wtedy się burzy. Bo tym ubolewającym chciałabym zadać pytanie: kiedy ostatnio był pan na zakupach w tej księgarni? Czy zagląda pan tam regularnie? Księgarnia to księgarz, ale nie przetrwa bez klientów. Myślę, że potrzeba uświadomienia molom książkowym, których wbrew badaniom czytelnictwa jest w naszym kraju wielu, że istotne jest gdzie kupują książki i kogo wspierają. Łatwo komentować, że jaka szkoda, że znika kolejny mały sklep, a trudniej regularnie robić w nim zakupy.



Obliczenia



W przypadku konkretnej książki z maila od klientki, który mnie dziś zainspirował moja marża wynosiła 30%. Według wielce szanownych profesorów księgarstwa, od których miałam zaszczyt uczyć się na studiach w Polskiej Akademii Księgarstwa marża księgarni to musi być minimum 30% żeby przeżyć, a najlepiej żeby to było 35-45% żeby funkcjonować sprawnie i z zyskiem. W rozmowie telefonicznej z klientką tłumaczę jej te zawiłości. Ona pyta dlaczego inni mają taniej. Próbuję tłumaczyć, że może mają większy rabat, może pracują poniżej opłacalności, może chcą wykosić konkurencję. Klientka pyta dlaczego wolę nie mieć pieniędzy niż mieć pieniądze, czyli próbuje mnie przekonać, że lepsze jest mało gotówki niż zero gotówki i towar zalegający. Ja tłumaczę, że wolę towar zalegający niż faktyczną stratę. Dla małej firmy takiej jak moja każda złotówka ma znacznie, wolę mieć książkę, którą pięknie prezentuje się na witrynie, przydaje mojej firmie prestiżu i wiem, że sprzeda się tak czy inaczej niż sprzedać ją szybko i tanio tracąc pieniądze. Rozmowa kończy się na niczym, pani ma się zastanowić, ja czuję się jak ostatni Mohikanin. 


Link



Mija kilka dni i otrzymuję mailem ponowne zapytanie o rabat, tym razem z linkiem do oferty tańszej o kilkanaście złotych od mojej. Klikam w link i oczom moim ukazuje się strona taniej książki w kolorystyce krzykliwej. Chcę dowiedzieć się czegoś o firmie, kto ją prowadzi, jakie przyświecają mu cele/zasady/wartości. Niestety, ten sklep sprzedaje i nic więcej. Przeglądam ofertę: klasyczna tania książka - brak literatury pięknej, za to ogrom poradników, słowników, książek dla dzieci wydanych szkaradnie. Odpowiadam więc na ten mail opisując krótko wartości dodane, które oferuje moja firma: solidność, szybkość realizacji, paragon lub fakturę VAT, bezproblemowy zwrot lub reklamację, darmową przesyłkę za zakupy powyżej 150 zł, świadomość, że wspiera się rozdzinny, lokalny, mały sklep. Pani klientka odpisuję pytaniem: czy ja nigdy nie kupuję w dyskontach.



Happy End



Zakończenie tej jest historii jest szczęśliwe: pani kupuje u mnie książkę. Jednocześnie jej łączne zakupy są o wartość powyżej 150 zł, więc wysyłka jest gratis. Wysyłka gratis jest dla klienta, ja oczywiście muszę firmie przewozowej zapłacić kilkanaście złotych. A to oznacza faktyczny rabat dla klienta około 10%. Chyba więc obie strony są zadowolone. Dla mnie osobiście lekcja z tej przygody jest taka, że moje ciężko zarobione pieniądze (czyli tak naprawdę pieniądze ciężko zarobione przez moich klientów) będę wydawać jeszcze rozważniej. Oprócz tego co do tej pory kupowałam u małych, lokalnych sprzedawców, będę kupowała u nich jeszcze inne rzeczy. W sensie, że mniej w dyskoncie, więcej na rynku.