niedziela, 15 grudnia 2019

Najstalszy i najstarszy

Wtorek, 10.12.2019


W zeszłą niedzielę byliśmy całą ekipą: ja, mama, Marcin oraz nasz najmłodszy synek w Płocku u pana Antoniego. Pan Antoni to najstalszy ze stałych klientów naszego antykwariatu. Prawdopodobnie jest też najstarszym z klientów, którzy nadal nas odwiedzają, ma 91 lat. Przychodził do antykwariatu na Podmurnej jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku przy okazji swoich wizyt w Toruniu. Przychodził do każdej z naszych siedzib i przychodzi nadal, na Wysoką.

Pan Antoni to bibliofil z ukierunkowanymi zainteresowaniami, zbiera publikacje o Toruniu, szczególnie historyczne i turystyczne. Dużo podróżował i przyjął zasadę, że jeśli w jakimś miejscu nocował chociaż jedną noc, to musi się o tej miejscowości czegoś dowiedzieć. W związku z tym ma dużo książek i broszur o miastach i regionach Polski i innych krajów. Kolekcjonował też wydawnictwa o sztuce i historii oraz pocztówki. Przy okazji każdej swojej wizyty w naszym antykwariacie pan Antoni pyta o nowe pocztówki i przegląda je jeśli jakieś nowe akurat są. Posiada on ogromną kolekcję pocztówek i rzadko zdarza się, że mamy coś co można do niej dołączyć. Gdy już taka perełka się trafi oglądamy wspólnie i omawiamy unikatowy egzemplarz: czy z obiegu czy czysta, jeśli z obiegu to dokąd wysłana, jaki ma znaczek itd.

Jeśli chodzi o książki, to zdarzyło nam się kilka wartych opowiedzenia historii. Jedna z nich, sprzed około dwóch lat, dotyczy książki o małej miejscowości na Kresach, którą zwiedzał pan Antoni. Przez kilka kolejnych wizyt w antykwariacie pan Antoni pytał o tę książkę. Ja miałam zapisany w notesie tytuł i obiecałam sprawdzać co jakiś czas popularny portal zakupowy w poszukiwaniu tej książki. Tytuł okazał się jednak niedostępny w handlu internetowym. Po sprawdzeniu zasobów bibliotek okazało się, że mają go tylko Biblioteka Narodowa i Biblioteka Jagiellońska, czyli Warszawa i Kraków. Gdy pan Antoni się o tym dowiedział, był zawiedziony. Przypomniałam sobie jednak o wypożyczeniach międzybibliotecznych i z sygnaturami książek z obu bibliotek udałam się do Książnicy Kopernikańskiej przy ulicy Słowackiego. Tam pani kierowniczka działu udostępniania orzekła, że szybciej uda się ściągnąć książkę z Warszawy i przyjęła zamówienie. Po niedługim czasie, chyba około 2 tygodni, dostałam wiadomość, że książka jest już w Książnicy i można z niej skorzystać na miejscu w czytelni. W czytelni udało mi się przekonać panią, żeby zezwoliła na wykonanie kserokopii fragmentów książki. Skopiowane fragmenty zostały zbindowane i trafiły na półkę w antykwariacie, gdzie czekały razem z innymi odłożonymi dla klientów książkami. Przy następnej wizycie z radością wręczyłam panu Antoniemu zamówione materiały. Opłacił on koszty kserokopii i bindowania i podziękował za sprowadzenie książki. Dla takich chwil warto prowadzić antykwariat.

Podczas jednej z kolejnych wizyt pan Antoni zapytał o możliwość przyjęcia przez antykwariat części jego księgozbioru. Wytłumaczył, że wszystkich zbieranych przez wiele lat książek nie jest w stanie przyjąć jego córka ani brat. Nie chciałby też, żeby po jego odejściu książki stały się problemem dla kogoś z nich lub trafiły na makulaturę. I chociaż wtedy (chyba było to w 2017 roku) nie miałam miejsca na przyjęcie tak dużej liczby książek, to obiecałam, że je przyjmiemy. Latem tego roku pan Antoni znów odwiedził antykwariat i zapytał o możliwy termin przewiezienia książek. Remont pomieszczenia, w którym zamierzamy uruchomić nowy antykwariat miał się już ku końcowi i obiecałam, że jak tylko będzie można książki tam wstawić, to się odezwę. W listopadzie zadzwonił pan Antoni z propozycją, żeby załatwić sprawę przed zimą, jednocześnie Towarzystwo Naukowe w Toruniu, od którego wynajmujemy lokal zgodziło się, żeby do nowego lokalu już wstawić książki. Pozostało jeszcze załatwić firmę przewozową i pojechać do Płocka zapakować książki. Nasz wyjazd odbył się właśnie w zeszłą niedzielę. W czasie pakowania książek pan Antoni opowiadał w niezmiernie ciekawy sposób o swoim życiu. Zadziwiła nas jego fenomenalna pamięć. Wspominał swoje dzieciństwo w przedwojennym Toruniu, historię swojej rodziny, pokazał drzewo genealogiczne sięgające XVIII wieku. A wszystko z werwą i poczuciem humoru, których dużo młodsi ludzie mogliby mu zazdrościć.


Po zapakowaniu książek szczęśliwie wróciliśmy do Torunia. Wyjazd nie byłby możliwy bez pomocy ukochanych teściów, którzy przechowali starsze dzieci na czas naszego wyjazdu. A po powrocie nakarmili nas pysznym domowym obiadem. Misja "Płock" zakończyła się ostatecznie w środę, kiedy firma transportowa przywiozła książki na Wysoką. Książki od pana Antoniego trafią na osobny regał (lub regały), obok którego powieszę poniższe zdjęcie z krótką informacją o pochodzeniu księgozbioru. A jeśli ktoś zapyta o szczegóły z chęcią opowiem tę historię.



P.S. Pan Antoni wybiera się do Torunia w styczniu, obyśmy do tego czasu byli już gotowi z nowym pomieszczeniem.

P.S.2: O tym, co aktualnie czytamy napiszę w kolejnym wpisie. 

niedziela, 1 grudnia 2019

4 etaty

Niedziela, 24.11.2019

Licząc każde dziecko jako jeden etat i pracę jako jeden etat, w sumie mam 4 etaty. Choć to oczywiście duże uproszczenie. Czasem dziecko to dużo więcej pracy i stresu niż praca zawodowa, czasem dużo mniej. Jeśli chodzi o satysfakcję i radość to czasem praca, zwłaszcza na własnej działalności, przynosi ich podobne ilości, co dziecko. Antykwariat jest jak dziecko, a może i każda własna działalność gospodarcza jest jak dziecko. To śmieszne porównanie, bo jest tylko kilka wspólnych cech tych dwóch obszarów, ale lubię się czasem pośmiać z tego, że firma jest jak dziecko. Najważniejsze jest poświęcenie jej czasu, tylko wtedy to ma sens i przynosi efekt. Często firma zabiera czas na sen, prowadząc firmę człowiek cały czas się uczy, własna firma to ciągłe wydawanie na nią pieniędzy, czasem się przez nią płacze, czasem cieszy się do łez. Czasem firmę trzeba na jakiś czas zostawić komuś pod opieką, ale niestety nie ma żłobków ani przedszkoli dla firm. Tyle podobieństw.

Chciałabym na każdym z etatów być idealna, ale wiem, że się nie da. Staram się więc być wystarczająco dobra. Dla dzieci staram się najbardziej, bo są najważniejsze. Często powtarzam sobie, że dla siebie samej powinnam starać się najbardziej, bo to ja jestem dla siebie najważniejsza i dzieci będą się miały dobrze tylko wtedy, kiedy ja będę w dobrej formie. Ogółem wychodzi zwykle taka chwiejna równowaga: czasem odmawiam czegoś sobie i poświęcam się dla dzieci, czasem odmawiam czegoś dzieciom i poświęcam się sobie.

Z pracą zawodową, czyli z antykwariatem jest trudniej. Firma sama w sobie nic nie powie, ale już szef mówi dużo i często. Dla mnie szefem są ogólnie wszyscy klienci. Ci, którzy przychodzą do antykwariatu tylko z zapytaniem i ci, którzy przychodzą sprzedać nam książki; ci, którzy kupują; ci, którzy piszą zapytania mailem, smsem, messangerem; ci, którzy telefonują. Wszystkich staram się wysłuchać, ale nie mogę wszystkich słuchać, w sensie wykonywać ich polecenia. Gdyby zebrać rady i przemyślenia naszych klientów co do funkcjonowania antykwariatu, trzeba by hojnego inwestora i zespołu wolontariuszy gotowych tak prowadzić przedsięwzięcie, żeby wszyscy byli zadowoleni. Ja prowadzę tę firmę tak jak potrafię najlepiej. Często myślę, że może lepiej zamknąć antykwariat, bo główny aspekt bycia przedsiębiorstwem, czyli przynoszenie zysków, u nas szwankuje. Równie często jednak myślę, żeby dalej rozwijać antykwariat, rozszerzać działalność, kupować jeszcze więcej książek, sprzedawać jeszcze więcej, organizować spotkania wokół książek. Na razie zwycięża opcja druga, ale obiecałam sobie dla dobra własnego i rodziny, że jeśli nie wypracujemy zysku pozwalającego przeżyć, to bez skrupułów zamkniemy działalność. 

Co aktualnie czytamy?

Ja czytam Szczygła Donny Tartt i jestem totalnie pochłonięta i zachwycona. Na tylnej okładce napisali prawdę: "... to epicka powieść, która łączy w sobie elementy zagadki kryminalnej i Bildungsroman. To klasyczna opowieść o utracie i obsesji, przetrwaniu i tworzeniu siebie od nowa, i o bezlitosnych kolejach losu." Kilkadziesiąt pierwszych stron nie wciągało mnie specjalnie, ale w pewnym momencie coś przeskoczyło, jakiś spust się zwolnił i zaczytałam się. Ta książka to kandydatka na moją książkę roku. A wypożyczyłam ją z ukochanej biblioteki przy Klonowica, gdzie cudnych książek jest mnóstwo i ostatnio żeby coś wypożyczyć trzeba stać w kolejce, to ogromnie budujące, takie kolejki czytelników. A jeszcze muszę napisać, że w tej książce jest rozbudowany wątek antykwaryczny i chociaż dotyczy dzieł sztuki, głównie mebli i obrazów, to pewne uniwersalne zasady handlu antykwarycznego można wyczytać. Np., że nie ma czegoś takiego jak obowiązująca cena na dany tytuł. Codziennie mamy u nas w antykwariacie zapytania mailowe, telefoniczne i osobiste o treści "ile to jest warte?". Ja zwykle odpowiadam: to zależy od wielu czynników i nie da się szybko określić, a ostatecznie dochodzę zwykle do konkluzji takiej, jak i w Szczygle,: tyle, ile zapłaci klient.

Starszy syn, lat 9, czyta książkę pt. Frigiel i Fluffy więźniowie Netheru Nicholasa Digarda. To drugi   tom serii, której akcja toczy się w uniwersum Minecrafta (przepisane z tylnej okładki). W opinii mojego syna książkę czyta się jak normalną książkę, czyli czasem wciąga bardziej, czasem mniej. W mojej opinii to dobry pomysł: wydawanie książek związanych z grami komputerowymi. Dla wydawców, autorów, księgarzy to dobrze sprzedające się tytuły, dla dzieci i młodzieży to świetny sposób na przyciągnięcie do książek i odciągnięcie od ekranów. Cieszę się jednak, że mój syn czyta oprócz książek tego typu, także inne, niezwiązane z grami tytuły.

Córka, lat 6, czyta, a właściwie my jej czytamy, codziennie kilka mniejszych i większych książeczek. Akurat wczoraj do snu czytałyśmy rozdział 8 z Nowych przygód skarpetek (jeszcze bardziej niesamowitych) Justyny Bednarek. Trzy tomy tych wspaniałych opowieści czytamy wciąż od nowa. To świetnie napisane i zilustrowane (Daniela de Latour) historyjki, które są u nas w stałym repertuarze. Tak wiele już napisano o tych książkach i są bardzo znane, ale gdyby ktoś jeszcze zastanawiał się, co czytać dzieciom w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, to Skarpetki będą idealnym wyborem, także dla dorosłych:)

Młodszy synek w wieku prawie trzech miesięcy czyta, chcąc nie chcąc, wyżej wymienione lektury dzieci czytane na głos oraz czytane specjalnie dla niego książeczki obrazkowe z twardymi stronami. Tutaj mamy całkiem pokaźny zbiór lektur starszego rodzeństwa, ale też kilka egzemplarzy kupionych specjalnie dla najmłodszego. Wśród nich jest Elmer i pogoda Davida McKee. Elmera znaliśmy dotychczas z wersji w dużym formacie i z normalnymi, papierowymi stronami, które czytaliśmy starszym jak byli młodsi. Teraz z radością odkryliśmy wersje z twardymi stronami i pojedynczymi słowami na stronach. Piękne ilustracje same układają się w historyjki opowiadane przez nas lub starsze dzieci najmłodszemu.

Ojciec dzieci czyta aktualnie najnowszą powieść Stephena Kinga pt. Instytut. Książkę pożyczył od swojego taty, czyli najkochańszego teścia antykwariuszki, który przeczytał ją jednym tchem i polecił skutecznie. Ja przeczytałam o tej książce w "Książkach. Magazynie do Czytania", że jest w niej coś o krzywdzeniu dzieci i dlatego po nią nie sięgnę, przynajmniej w najbliższym czasie. Ale mój partner jest wciągnięty i niezmieszany, bardzo lubi Kinga i sporo jego książek ma na półce. Ta  podobno czyta się szybko i trzyma w napięciu.